wtorek, 21 października 2014

1. Półnagi Vazquez

Wracając z uczelni coś mnie tknęło, coś co kazało mi skierować myśli w kierunku mego umiłowanego kuzyna.
Francisco Roman Alarcon Suarez. Na pierwszy rzut oka nic nas nie łączy. Rzekłabym - na szczęście! Jednak jesteśmy rodziną. Mama mojego ojca i mama jego mamy to siostry. Spędzaliśmy razem tylko wakacje, aż dwa lata temu Real Madryt go kupił i w ten oto sposób Franek zapewnił sobie ciepły obiad przynajmniej dwa razy w tygodniu. Nic nie poradzę na to, że boję się, że ten frajer coś zrobi. Jest w moim wieku, ale mam wrażenie, że psychicznie to jest dziesięć lat niżej.
Wyjęłam telefon z kieszeni płaszcza i wybrałam jego numer. Oczywiście nie odebrał. Szybciej skontaktowałabym się z królem niż z nim!
Z przekory wybrałam numer prawie króla.
~Słucham? - odezwał się męski głos.
-Szukam Isco.
~I w tym celu dzwonisz do mnie? Nie pilnuję tego pojeba!
-Nie denerwuj się tak, Cristiano. Wybacz, że w ogóle śmiałam zadzwonić!
~Czekaj, Veerle - westchnął. - Mam zły dzień, sprzeczka z Iriną... - westchnął. - Po Isco przyjechał dziś Jese.
-Nieźle - jęknęłam.
~No co? Przecież razem mieszkają?
-To uważam już za jedną z największych bzdur tego świata!
~To na pewno jest zabawne - roześmiał się.
-Strasznie. Dobra, dzięki za info.
~Wpadniesz na następny trening?
-Jest zamknięty, ale będę w następnym tym tygodniu. 
~Wyskoczymy potem na obiad?
-Pewnie. Do zobaczenia!
~Pa!
Rozłączyłam się z Cristiano i po raz kolejny próbowałam dodzwonić się do Franka, ale mogłam sobie dzwonić zębami o parapet.
Zdecydowałam się w końcu zadzwonić do Jese. Jese Rodrigueza, najlepszego kumpla Isco, który ciągle się do mnie silni, a to jak nie trudno się domyślić, doprowadza mnie do szału.
~Veerle! Skarbie! - zaskrzeczał.
-Gdzie Isco?
~A ja myślałem, że dzwonisz do mnie, bo się za mną stęskniłaś...
-Daj mi tego pokraka!
~Masz... Tak, siostrzyczko?
-Nie wnikam w to co zrobiłeś, robisz lub zrobisz... Za godzinę widzę cię w restauracji przy Bernabeu.
~Czemu?
-Bo nie ma dżemu! - fuknęłam i się rozłączyłam.
Wsiadając do tramwaju napisałam sms do kolejnego kuzyna, u którego mieszkałam przez pierwsze dwa lata studiów. Było nam razem dobrze, dogadywaliśmy się i w ogóle, ale Sergio wpadł w poważny związek i nie chciałam przeszkadzać. Dom ma duży, ale to dorosły facet. Nie będę mu zawadzać w jego miłosnych igraszkach.
Veerle: Jadę już do restauracji.
Sergio - brat: Spoko, ja też. Isco?
Veerle: Poinformowany.
Sergio - brat: To nie znaczy, że się zjawi.
Veerle: Zjawi. Czuje przed tobą respekt.
Sergio - brat: On czuje respekt tylko przed swoją babką.
Veerle: To nie respekt, ale strach :D

Gdy dotarłam na miejsce zajęłam swoje ulubione miejsce i zamówiłam sok pomarańczowy. Chwilę po mnie dotarł Sergio.

-Cześć, mała - ucałował mnie w dwa policzki i usiadł. - Gdzie tamta zakała rodziny?
W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno.
Sergio Ramos Garcia to mój kolejny kuzyn. Jego dziadek i moja babcia to rodzeństwo.
-Cześć! Zdążyłem! - ucieszył się jak dziecko i usiadł.
Zjedliśmy gawędząc miło, ale nie mogło być tak słodko. Nie z Frankiem.
-Mam problem - odstawił filiżankę z kawą.
-Co jest? - zmartwił się Sergio. 
-Victoria... - westchnął.
-Zostawiła cię? - zatroskałam się. - Jej strata. Znajdziesz lepszą.
-Problem w tym, że chyba nigdy się jej nie pozbędę...
-Nie - szepnął Sergio, a Isco pokiwał głową. Nic nie rozumiałam.
-O co chodzi?
-Umoczył. Ja jebię, umoczył - schował twarz w dłoniach.
-W sumie to nie wiem na sto procent, ale ona twierdzi, że spóźnia się jej okres i bolą ją piersi... - mruknął amator seksu.
-Jak ją wytarmosiłeś to ją boli! I z tego bólu się jej spóźnia! - warknęłam.
-Nie moja wina, że ani Canales ani siatkarzyk cię nie dopieścili! - odpyskował.
-Ty...! - zaczęłam, ale mina Sergio kazała mi nie kontynuować.
-Jedno jest pewne, Alarcon - powiedział poważnie. - Babka cię zgładzi. Masz dwadzieścia dwa lata i prawdopodobnie zostaniesz ojcem.
-I to z laską, która jest od ciebie starsza trzy lata - dodałam.
-A czy to ma jakieś znaczenie? - podskoczył.
-Owszem, patałachu. Gdy ona zaliczała pierwszy raz ty jeszcze radośnie bawiłeś się samochodzikami - warknął Ramos.
-Dziś ma iść do lekarza - szepnął.
-Daj znać, gdy się dowiesz co i jak - zerknęłam na zegarek. - Muszę spadać, bo mam zrobić kilka zdjęć dla strony klubowej.
-Isco, stawiasz. Twoja kolej - Sergio też zaczął się zbierać.
-Myślicie, że to już? - jęknął i wstał.
-Co już? - nie załapałam.
-Koniec mojego życia. Dziecko to koniec życia... - zaskomlał. Zerknęłam na Sergio, żeby sprawdzić jak zareaguje.
-Gdy pojawia się jak jesteś gotowy to coś wspaniałego - poklepał go po ramieniu.
-Ale w naszym wieku to koniec - pokiwałam głową.


Wieczorem leżąc w łóżku oglądałam najnowszy, drugi odcinek dziesiątej serii Supernatural. Gdy telefon zawibrował pierwszy raz nie zareagowałam. Drugi raz też go olałam. Kilka kolejnych tak samo. Supernatural to moja świętość.

-Veerle! - Carmen załomotała mi do drzwi. - Bartra coś od ciebie chce i nawet do mnie dzwoni! - wrzasnęła.
Westchnęłam i zatrzymałam odcinek.
Marc - brat: Cześć, sis :) gotowa na balet?
Marc - brat: Słyszałem, że Vazquez wisi ci czekoladę za zarysowanie na plecach po ostatniej imprezie.
Marc - brat: Veerle?
Marc - brat: Halo!
Isco - brat: Czemu nie odpisujesz na smsy Marca?! Żyjesz?
Isco - brat: AREGALL!
Marc - brat: Aregall, odezwij się!
Marc - brat: Bo zaraz się zdenerwuję!
Debile, debile do potęgi.
Veerle: Żyję.
Marc - brat: To czemu nie odpisujesz?
Veerle: Oglądam Supernatural.
Marc - brat: Sorry! Odezwij się jak skończysz :D
Veerle: Przerwałeś mi i tak. Mów co chcesz.
Marc - brat: Nic. Tak sprawdzam czy żyjesz i czy Isco Ci powiedział, że wpadam.
Veerle: Powiedział i piszę się na balet.
Marc - brat: Isco mówił, że zrobisz obiad jak u babci :D
Veerle: Masz do babci pół godziny drogi. Możesz do niej wpadać co namniej trzy razy w tygodniu.
Marc - brat: Wpadam :D
Marc Bartra Aregall był moim ciotecznym bratem. Jego mama i mój tato to rodzeństwo. Mieliśmy, więc tych samych dziadków i tych samych kuzynów.
Marc - brat: To co? Paella? Gazpacho? Albo jakiś kotlecik wedle holenderskiego przepisu :D Udowodnij, że cztery lata w Amsterdamie w Tobie pozostały :D
Veerle: Byłam gówniarzem, gdy tam mieszkałam.
Marc - brat: Ale imię masz holenderskie i się tam urodziłaś. Coś musi w Tobie być holenderskiego!
Veerle: Szkoda, że w tobie z kuchni hiszpańskiej jest tylko apetyt.
Marc - brat: Nie gniewaj się, zawsze możesz zrobić sushi. Vazquez lubi sushi.
Veerle: Jak tak lubi to niech nas zabierze :P
Marc - brat: Dobra myśl, sis :D Zacna :D
Veerle: Kiedy przyjeżdżasz?
Marc - brat: Jutro, ale nie martw się. Alvaro mnie odbierze. Potem damy ci znać i się stykniemy.
Veerle: Ok. Nocujesz u niego?
Marc - brat: Jak zawsze.
Veerle: Spoko. To czekam na info.
Rany, już jutro znów zobaczę Alvaro.


Po zajęciach jak zwykle wpadłam do Valdebebas. Poprawiłam kilka fotek, zrobiłam masę innych, sprawdziłam stronę klubu i wyszłam. W głowie układałam sobie jeszcze plan co mam zrobić, gdy ktoś zaczął za mną krzyczeć.

-AREGALL! AREGALL! - odwróciłam się i zobaczyłam Pablo Sarabię, który pędził w moją stronę. - Marc mnie po ciebie przysłał.
-Jesteś moim osobistym szoferem, Pablio? - zaśmiałam się.
-Twój brat chyba boi się, że zabłądzisz. On chyba uważa, że każdy Aregall gubi się w Madrycie. Widział kiedyś ktoś Królewskiego zagubionego w stolicy? - przekręcił oczami.
-W domu nie da się przecież zgubić - prychnęłam i skierowaliśmy się do jego samochodu. Tylko usiadłam, gdy dostałam sms. 
Marc - brat: Sarabia się Tobą zaopiekuje.
Zignorowałam to.
-W drogę - pokiwał głową i włączył radio. Wyśpiewując piosenki, fałszując niemiłosiernie przemieszczał się przez Madryt. Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się Fernando Torres i David Villa, którym kilka lat temu robiłam zdjęcia do jakiejś sesji. Też śpiewali i strasznie zawodzili. A jacy byli z siebie dumni!
-Cuando nos volvamos a encontrar! - wył Pablo, a do mnie dotarło jakie to adekwatne do mojej sytuacji. Kiedy znów się spotkamy.
-Drugie piętro? - spytałam, gdy wysiedliśmy.
-Tak - mruknął piszcząc sms. - Idź sama, mieszkanie osiem, kod domofonu to jeden, pięć, cztery, zero. Idę do Marca, bo ma masę zakupów - odwrócił się na pięcie i tyle go widziałam.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie. Wpisałam kod, weszłam do windy i po chwili stałam przed drzwiami do mieszkania Vazqueza. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
-Sarabia, łajzo, czego pukasz? Nie masz kluczy?! - usłyszałam jego głos i serce mi zadrżało. Po chwili otworzyły się drzwi i ukazał się właściciel... Który miał na sobie tylko spodenki i prezentował mi swój nagi, umięśniony tors... No nieźle!
-Veerle, cześć! - uśmiechnął się i przytulił mnie. Otoczył mnie jego cudowny zapach.
-Cześć - wydusiłam z uśmiechem. Boże, przytulam wpół nagiego Vazqueza. Mogę umrzeć.



1 komentarz:

  1. Cóż, Franek nie jest tu mądry i błyskotliwy jak zawsze, ale już nie narzekam! Już nic nie mówię :D

    OdpowiedzUsuń