poniedziałek, 20 października 2014

Prolog

Ta historia nie zacznie się jak każda, lub prawie każda. Otóż moje życie nagle nie ulega drastycznej zmianie, nigdzie nie wyjeżdżam, nic nie wygrywam, nie mam ochoty szaleć. Nie. 
Od kilku lat mieszkam w tym samym mieście, studiuje, pracuję. Miałam kilku chłopaków, ostatniego rok temu. To był szczególny model, leciał na dwa fronty i moi bracia nieco się zdenerwowali. Musiałam dupka jeszcze na koniec bronić, bo jak nic miałby obitą tę gładziutką buziuchnę. 
Mam nieco specyficzną rodzinę. Zwłaszcza relacje z braćmi ciotecznymi lub kuzynami są wyjątkowe. Bardzo się lubimy, doskonale dogadujemy i często spędzamy razem czas. Nie przeszkadza nam to, że nie mieszkamy w tych samych miastach, a nawet krajach. 
Obecnie mieszkam z kumpelą z roku i jej chłopakiem. Wynajmujemy mieszkanie w centrum Madrytu, żeby każde z nas miało dobry dojazd. Rico pracuje w agencji reklamowej, Carmen studiuje razem ze mną i dorabia jako opiekunka do dzieci. Czuję, że niebawem będę musiała zabrać swoje zabawki i szukać innej piaskownicy, bo Rico i Carmen są ze sobą od siedmiu lat. Ricardo pewnie za jakiś czas klęknie i głupio mieszkać z przyszłym małżeństwem, lub małżeństwem. Jak piąte koło u wozu. 
Istnieje opcja, że będę mogła zamieszkać u mojego kuzyna, z którym przemieszkałam już przez dwa pierwsze lata studiów, ale obecnie Sergio ma dziewczynę i synka. 
Mogłabym też wprowadzić się do drugiego kuzyna czemu on z ochotą by przyklasnął, bo bym mu prała, prasowała, sprzątała i gotowała. Jakoś nie interesuje mnie bycie osobistą służącą Franka i jego współlokatora.
Strasznie żałuję, że mój rodzony brat Juan nie zdecydował się na studia w Madrycie. Juanito postanowił pójść w ślady dziadków i zostać fizykiem. Na pierwszym roku narzekał, że dziadkowie wykładowcy to średnia przyjemność, a teraz chodzi zadowolony jak nikt, bo ci sami dziadkowie załatwili mu wyjazd do CERNu. Szwajcaria, fizyka i masa naukowców... Mój brat ma swoje pasje, których ja nie rozumiem, ale w pełni akceptuję i popieram. 
Pochodzę z tak zróżnicowanej rodziny, że jestem w stanie zaakceptować wszystko! Dziadkowie profesorowie fizyki, ojciec pilot, matka tłumaczka, brat przyszły fizyk, stryjeczny brat gej, kuzyn mający nieślubne dziecko... Braciszkowie to piłkarze, siatkarze...
Nic mnie w mym życiu nie zdziwi. Nic.

Siedziałam na fotelu w swoim pokoju. Nogi miałam założone na łóżko i zaczytywałam się w "Dumę i uprzedzenie" Jane Austin, gdy mój telefon zapikał. Różowy Samsung Galaxy Core Plus był powodem do kpin wszystkich moich braciszków. Mnie się szalenie podobał. Niezaprzeczalnie wyróżniał mnie z tłumu swoją różowością.

Isco - brat: Babo, nasz wspaniały brat Marc do mnie dzwonił, że w ten weekend wpada do Madrytu. Chcesz iść gdzieś z nami?
Veerle: Bartra przyjeżdża do Ciebie?
Isco - brat: No przecież nie do Jese!
Veerle: Ok, chętnie z Wami wyskoczę.
Isco - brat: Pewnie pójdziemy do Vazqueza najpierw. Nie oszukumy się, wspaniały Bartra nie odwiedza nas tylko jego, swojego najwspanialszego kumpla!
Veerle: Informuj mnie.
Westchnęłam cicho i włączyłam zdjęcia w telefonie. Alvaro Vazquez... Poznałam go pod koniec lipca, gdy Marc z Isco wpadli na genialny pomysł by wybrać się na Costa Blanca do Alicante. Dlaczego tam? Bo tak, bo mogą i już. Byliśmy akurat wszyscy u rodziców (ja w Santa Oliva, Marc w Sant Jaume dels Domenys, a Isco nudził się u Juana w Barcelonie). Więc zapakowaliśmy się we czworo do czarnego Mercedesa ML mojego ojca (który miał akurat lot do Nowego Jorku) i ruszyliśmy. Po drodze jednak Marc zamiast na południowy-zachód wyruszył w drogę przeciwną do Badalony. Tam Juan został wyrzucony z przedniego siedzenia pasażera, a jego miejsce zajął niejaki Alvaro Vazquez. Ponoć przyjaźnił się z Marcem od dziecka, grał z nim w repce, więc Isco też znał, jednak nigdy go nie poznałam. Polubiłam się z Alvaro od razu. Do Alicante mieliśmy kilka godzin drogi, a oczywiście jechaliśmy na jeden dzień. Takie są nasze wycieczki. Na jeden dzień. Nie ma co ukrywać, spodobał mi się od razu. Tylko cały czas wspominał coś o tym, że Marta nie może się dowiedzieć, że całą niedzielę spędził na zabawie z przyjaciółmi, chociaż miał do niej wpaść. Po powrocie z naszego tripu próbowałam się z nim zgadać. Zagadałam raz, drugi, ale w końcu grzecznie mnie spławił. Byłam w końcu siostrą jego kumpla, nie mógł powiedzieć "laska odwal się, mam kogoś innego". Kolejny raz spotkaliśmy się w Sant Jaume dels Domenys u Bartry. Wujek Josep prowadzi kilka sklepów i często mu pomagam. Marc akurat też miał wolne, więc kręciliśmy się razem co chwila na siebie krzycząc. Gdy stałam w wymazanych kurzem i smarem ubraniach wszedł Alvaro. Ochoczo zabrał się do pracy, a wieczorem zrobiliśmy imprezę. Nawet nie wiem jak to się działo, że cały czas siedzieliśmy razem, wygłupialiśmy się, tańczyliśmy... A potem wrócił do Madrytu, a ja do końca wakacji zostałam w domu. Mama pracowała, ojciec latał, Juan wariował w laboratoriach, a ja siedziałam u wujka w sklepie i razem z Ericem (bratem bliźniakiem Marca) sprzedawałam śrubki. Bywaliśmy u Marca w Barcelonie, piliśmy, ale nadszedł październik i wróciłam do Madrytu. Jak raz wyleczyłam się z zadurzenia Vazquezem, drugi raz też mi się udało. A teraz mam spotkać go po raz trzeci.
Teraz nie nastawiam się na nic. Lubię go, on mnie i niech tak zostanie. Marc by nie przeżył, że odbijam mu kumpla. Podzielić się nim mógł, ale raczej nie istniała opcja, żebym miała go mieć dla siebie.



Witam serdecznie na moim nowym blogu!

Nowe opowiadanie, nowa bohaterka, ale jak zawsze Alvaro Vazquez!

O nowościach będę informować na twitterze, szukajcie mnie https://twitter.com/NataliaDomanska


:*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz