-Dostawa! - zawył radośnie Pablo tuż za mną. Niósł dwie zgrzewki piwa, a za nim wszedł Marc z kartonem wódki. Oszaleli.
-Mam polskie korzenie, ale bez przesady. Aż takiej głowy po przodkach nie odziedziczyłam - jeknęłam.
-Cześć, Veerle - wycałował mnie Bartra.
-Imprezka, imprezka, imprezka! - Sarabia tańczył do własnej muzyki.
-Zaczynamy! - do salonu wpadł Vazquez. Miał na sobie jeansy i zieloną koszulkę. Marc już rozstawiał kieliszki, a ja usiadłam na kanapie. Zdjęłam szpilki i usiadłam po turecku.
-A jakieś żarcie? - spytałam cicho. Chłopcy popatrzyli po sobie i pokiwali głowami.
-Kebaby? - zaproponował Sarabia.
-Jak jacyś turyści? - prychnął Bartra.
-Teoretycznie prawie każde z nas, nie licząc Pablo, jest tu dojdą - powiedziałam poważnie.
-Kim? - zdziwił się Marc.
-Nie wychowałeś się tu, tylko dojechałeś - wyjaśnił Vazquez, nie wiedzieć skąd to wiedział. - Zamawiaj - machnął ręką na kumpla.
Zamówili, przyjechało, zjedliśmy i zaczęliśmy pić. Nie było litości. Wódka bez zapoi? Oczywiście! Bo co? Gorsza jestem od nich? No way! Wódka zapijana piwem? Pewnie! Wódka w piwie? Tak!
Efekt?
No nie wiem... Nie pamiętam.
Ocknęłam się i powoli otworzyłam oczy. Bolało. No trudno, masz babo co chciałaś.
Plus był taki, że chociaż leżałam na czymś miękkim i byłam czymś nakryta. Dziwne, ale nie miałam na sobie swoich ubrań, ale jakoś czerwoną koszulkę. Dobre i to.
Spojrzałam nieco dalej i serce mi się zatrzymało. Przed sobą widziałam ramię. Borze szumiący, męskie ramię.
Delikatnie szturchnęłam je palcem, żeby sprawdzić czy nie mam zwidów. Takie halucyny alkoholowe.
Skóra była miękka, ciepła i na pewno prawdziwa.
Matko, Veerle, coś ty znowu narobiła?
-Co? - Ciało obce okręciło się na ramię, które szturchałam i zobaczyłam przed sobą Vazqueza z gołym torsem. Bałam się zerknąć niżej. Patrzył na mnie przepitym spojrzeniem, ale niebieski odcień jego tęczówek nadal był zajebisty.
-Nic - wychrypiałam. Zawsze po alkoholu tracę głos. Alvaro ku memu zdumieniu wyciągnął dłoń, ujął moją twarz i zaczął trzeć skórę pod moim okiem.
-Co to takie czarne? - spytał. Czarne? Pod okiem? Chwilę trwało zanim wpadłam na to o co mu chodzi.
-Maskara i kredka. Kosmetyki nawet za miliardy dolarów jednak ścierają się podczas snu - mruknęłam.
-Ale było picie! - zaśmiał się i zostawił mnie w spokoju. Opadł na plecy i założył ręce na głowę. Wtedy zauważyłam, że ma na sobie bokserki. To jednak o niczym nie świadczy. Może Vazquez nawet po pijaku zakłada majtki po seksie? Jak się z nim przespałam i tego nie pamiętam to się skrzywdzę, jak bum cyk cyk!
-Głowa mi zaraz pęknie - szepnęłam.
-Nie martw się! - wyskoczył z łóżka i popędził gdzieś za drzwi. Wykorzystałam ten moment, żeby ocenić czy coś się stało czy nie. Pierwszy raz się budzę z facetem w łóżku i nie wiem co z nim robiłam!
Bieliznę miałam, nie wyglądało na to, żebym w nocy uprawiała ognisty seks, miałam tylko cudzą bluzkę. Moje ubrania leżały na fotelu przy szafie. Nawet w miarę ułożone. Czyli rozebrałam się sama.
-Proszę - Alvaro chwilę później usiadł obok mnie i podał mi szklankę. Nie pytałam o nic, tylko wypiłam. - Bartra i Pablo zgonują na kanapie.
-Biedaki - współczułam im z całego serca.
-Biedaki, biedaki, ale łóżka bratu chciałaś oddać. Tylko ja mogłem się tu położyć jako właściciel - zaśmiał się. Proszę, oto tajemnica się rozwiązała.
-Trzeba szybko zjeść coś ciepłego zanim kac nas zje - usiadłam z trudem.
-Sarabia zamawia pizze - wstał z łóżka. - Ubierz się, czekamy w kuchni.
Narzuciłam na sobie wczorajsze ubrania i wzięłam z parapetu szarą bluzę Alvaro. Do tego wzięłam czyste skarpetki z szuflady i tak wyszłam.
Marc i Pablo wyglądali naprawdę tragicznie. Okropnie.
Zjedliśmy pizzę i resztę dnia spędziliśmy sącząc piwo i oglądając mecze. Byliśmy ledwo ciepli. Mimo wszystko obejrzeliśmy jak Real rozwala w pył Levante i nawet Isco strzela gola.
-Wieczorem idziemy do klubu - zarządził Bartra. Popatrzyłam na niego jak na kosmitę.
-Nie - warknęłam. - Nie mamy się w co ubrać A zanim dotrę do mieszkania, ogarnę się, wiesz ile to czasu zajmie?
-Wiem, dlatego idziemy na zakupy! - zerwał się. - Szybko!
-Chyba na mózg upadłeś! - zaprotestowałam, ale skończyło się to na tym, że Alvaro wziął mnie na ręce i zniósł do taksówki. Wyruszyłam na zakupy bez butów i portfela.
-Stawiam - wyszczerzył się.
-Oddam ci za wszystko - fuknęłam.
-Dobra, ja ci kupię! - mruknął Marc.
-Nie! Oddam! - upierałam się przy swoim. A potem było niczym w filmie. Fryzjer, makijaż i wio do sklepu. Buty, sukienka, ramoneska, kolczyki i byłam gotowa. Po co mi torebka skoro nawet telefon został w mieszkaniu? Chłopcy wystrojeni w koszule... Od razu poszliśmy do klubu.
-Po jednym? - Vazquez objął mnie w pasie, gdy staliśmy przy barze.
-Tak - kiwnęłam głową. Jedna kolejka stawiana przez Alvaro, następna przez Marca, potem Sarabia... Wystarczyło tyle, żebym była dobrze zrobiona.
Muzyka pasowała mi jak nigdy, Vazquez też pasował mi idealnie. Jego ciepłe dłonie na mojej tali, moje na jego szyi, mocne ramiona, których mogłam się chwycić, gdy tylko traciłam równowagę. Spędziliśmy tak całą imprezę z przerwami na picie i łazienkę.
-Zaraz piąta - powiedział Alvaro, gdy podeszliśmy do chłopaków. Pablo bawił się telefonem, a Marc bajerował jakąś laskę.
-Wracajmy - mruknęłam wtulając się w niego. Otoczył mnie ramieniem i zadzwonił po taksówkę.
Idąc do samochodu słyszałam jak Bartra błaga Sarabię, żeby mu pożyczył pokój na kilka godzin. Słowem się nie zająknęłam, że przecież w Barcelonie została Melissa. Nikt tego nie skomentował.
W mieszkaniu od razu zdjęłam szpilki i usiadłam na kanapie.
-Wyjazd, ja tu śpię i to sam! - zawołał Pablo kładąc się obok mnie i nakrywając kołdrą. Wyczekująco spojrzałam na Vazqueza.
-To co? Powtórka z rozrywki? - uśmiechnął się.
-Jakby się faktycznie coś wydarzyło to mogłaby być powtórka, a tak? - prychnęłam i poszłam za nim do sypialni. - Powiedz tylko, że macie tu grube ściany.
-Mam taką nadzieję - zamknął za mną drzwi.
-Marc już nie jest z Melissą? Czy mam przeterminowane wieści? - rzuciłam kurtkę na fotel.
-Mam dokładnie takie jak ty, ale nie będę się wtrącać. Jego sprawa - bez słowa podszedł i rozsunął mi sukienkę.
Założyłam dokładnie tę samą bluzkę co noc wcześniej i położyłam się na łóżku.
Alvaro też rozebrał się błyskawicznie i znalazł się obok mnie.
-Świetnie się dziś bawiłem - mruknął podsuwając się blisko.
-Ja też - uśmiechnęłam się. Chciałam go, każda część mojego ciała chciała, ale nie. Trzeba oprzeć się pokusie, trzeba mieć jakieś zasady.
Jednak ręka bruneta wylądowała na moim udzie, które delikatnie głaskała. Z kolei moja prawa ręka znalazła się na jego torsie, a lewa na szyi. Czułam jak powietrze wokół nas tężeje, a mi coraz ciężej się oddycha. Opanuj się, Veerle, opanuj!
A potem mnie pocałował.
A ja jego.
Kilka razy.
Albo kilkanaście.
Jego usta były tak cudownie miękkie, a język sprawiał, że traciłam dech.
Chciałam mu powiedzieć, żeby się odczepił, żeby dał mi spokój, ale po co? Podobał mi się odkąd go tylko poznałam, a teraz jestem z nim w jednym łóżku. Marc zamiast mnie pilnować to się rucha.
Alvaro jakby czytał mi w myślach.
Przytulił mnie mocno, cmoknął w usta, ale dłoni z mojego pośladka nie zabrał.
-Dobranoc, Veerle - szepnął.
-Dobranoc - uśmiechnęłam się.
Zobaczymy co przyniesie mi pobudka.
Gdy się obudziłam nie czułam się gorzej niż wczoraj. Wręcz przeciwnie. Było mi tak ciepło, miło i dobrze. Na brzuchu miałam rękę Alvaro, a na karku czułam jego oddech. Leżeliśmy na typową łyżeczkę, a mnie było bardzo wygodnie.
-Alvarito? - podrapałam go za uchem.
-Mhh? - mruknął.
-Która godzina?
-Siedemnasta - szepnął.
-Hej! - ktoś załomotał do drzwi. - Wstawać! - darł się Marc. - Wchodzę! - na te słowa Vazquez momentalnie usiadł.
-Czego się drzesz od rana? - przetarł oczy i wstał.
-Sprawdzam czy mi siostry w nocy nie zadusiłeś - zaśmiał się i usiadł obok mnie.
-Żyję - skrzywiłam się i też wstałam. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się i wyszłam. - Alvaro? - podeszłam do chłopaka, który stał przy otwartej szafie. - Poratujesz mnie czymkolwiek? - uśmiechnęłam się.
-Pewnie - podał mi swoje spodnie dresowe, koszulkę, bluzę i skarpety. - Na pewno będzie ci wygodnie - wyszczerzył się zadowolony.
Wieczór spędziliśmy na kanapie przed telewizorem. Jedząc pizzę i oglądając filmy. Do tego sączyliśmy piwo. Alkohol już delikatnie, bo jutro każdy do roboty. Isco wrócił z Walencji i chciał oblać swojego gola. Marc rano musiał wracać do Barcelony, ja do pracy, Sarabia z Isco na treningi, a Vazquez na rehabilitację. Co nie zmieniało faktu, że ani ja ani Franek nie spieszyliśmy się do siebie. Nowa koleżanka Marca, Emma, też nie.
Patrzyłam jak Gordon Ramsey opieprza jakiegoś kucharza, gdy poczułam czyjąś dłoń na plecach. Spojrzałam na Vazqueza, który oparł się o oparcie i właśnie pocierał swoim nosem moje ramię.
-Smarkasz w swoją własną bluzę.
-Zostań na noc - powiedział a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Noc? Z nim? W jednym łóżku?
no wiesz co? urywać przy takiej fabule?! S K A N D A L !
OdpowiedzUsuńchcę więcej...więcej opowiadania, więcej Alvaro, więcej wszystkiego
czekam na nexta i jeśli możesz to informuj na asku @alexandra1902
Ulalala! Cudnie!
OdpowiedzUsuńVazquez taki mrrr! W sumie jak w każdym Twoim opowiadaniu.. Nieważne :)
Pijaki jedne są z nich. Ale kochane, yhym!
Czekam na następny! Pozdrawiam :3
PS. Jakbyś mogła, to informuj mnie na Twitterze: @luvmyramsey xD