-Rozgość się a ja muszę się ubrać - Alvaro nadal uśmiechał się szeroko.
-Dostawa! - zawył radośnie Pablo tuż za mną. Niósł dwie zgrzewki piwa, a za nim wszedł Marc z kartonem wódki. Oszaleli.
-Mam polskie korzenie, ale bez przesady. Aż takiej głowy po przodkach nie odziedziczyłam - jeknęłam.
-Cześć, Veerle - wycałował mnie Bartra.
-Imprezka, imprezka, imprezka! - Sarabia tańczył do własnej muzyki.
-Zaczynamy! - do salonu wpadł Vazquez. Miał na sobie jeansy i zieloną koszulkę. Marc już rozstawiał kieliszki, a ja usiadłam na kanapie. Zdjęłam szpilki i usiadłam po turecku.
-A jakieś żarcie? - spytałam cicho. Chłopcy popatrzyli po sobie i pokiwali głowami.
-Kebaby? - zaproponował Sarabia.
-Jak jacyś turyści? - prychnął Bartra.
-Teoretycznie prawie każde z nas, nie licząc Pablo, jest tu dojdą - powiedziałam poważnie.
-Kim? - zdziwił się Marc.
-Nie wychowałeś się tu, tylko dojechałeś - wyjaśnił Vazquez, nie wiedzieć skąd to wiedział. - Zamawiaj - machnął ręką na kumpla.
Zamówili, przyjechało, zjedliśmy i zaczęliśmy pić. Nie było litości. Wódka bez zapoi? Oczywiście! Bo co? Gorsza jestem od nich? No way! Wódka zapijana piwem? Pewnie! Wódka w piwie? Tak!
Efekt?
No nie wiem... Nie pamiętam.
Ocknęłam się i powoli otworzyłam oczy. Bolało. No trudno, masz babo co chciałaś.
Plus był taki, że chociaż leżałam na czymś miękkim i byłam czymś nakryta. Dziwne, ale nie miałam na sobie swoich ubrań, ale jakoś czerwoną koszulkę. Dobre i to.
Spojrzałam nieco dalej i serce mi się zatrzymało. Przed sobą widziałam ramię. Borze szumiący, męskie ramię.
Delikatnie szturchnęłam je palcem, żeby sprawdzić czy nie mam zwidów. Takie halucyny alkoholowe.
Skóra była miękka, ciepła i na pewno prawdziwa.
Matko, Veerle, coś ty znowu narobiła?
-Co? - Ciało obce okręciło się na ramię, które szturchałam i zobaczyłam przed sobą Vazqueza z gołym torsem. Bałam się zerknąć niżej. Patrzył na mnie przepitym spojrzeniem, ale niebieski odcień jego tęczówek nadal był zajebisty.
-Nic - wychrypiałam. Zawsze po alkoholu tracę głos. Alvaro ku memu zdumieniu wyciągnął dłoń, ujął moją twarz i zaczął trzeć skórę pod moim okiem.
-Co to takie czarne? - spytał. Czarne? Pod okiem? Chwilę trwało zanim wpadłam na to o co mu chodzi.
-Maskara i kredka. Kosmetyki nawet za miliardy dolarów jednak ścierają się podczas snu - mruknęłam.
-Ale było picie! - zaśmiał się i zostawił mnie w spokoju. Opadł na plecy i założył ręce na głowę. Wtedy zauważyłam, że ma na sobie bokserki. To jednak o niczym nie świadczy. Może Vazquez nawet po pijaku zakłada majtki po seksie? Jak się z nim przespałam i tego nie pamiętam to się skrzywdzę, jak bum cyk cyk!
-Głowa mi zaraz pęknie - szepnęłam.
-Nie martw się! - wyskoczył z łóżka i popędził gdzieś za drzwi. Wykorzystałam ten moment, żeby ocenić czy coś się stało czy nie. Pierwszy raz się budzę z facetem w łóżku i nie wiem co z nim robiłam!
Bieliznę miałam, nie wyglądało na to, żebym w nocy uprawiała ognisty seks, miałam tylko cudzą bluzkę. Moje ubrania leżały na fotelu przy szafie. Nawet w miarę ułożone. Czyli rozebrałam się sama.
-Proszę - Alvaro chwilę później usiadł obok mnie i podał mi szklankę. Nie pytałam o nic, tylko wypiłam. - Bartra i Pablo zgonują na kanapie.
-Biedaki - współczułam im z całego serca.
-Biedaki, biedaki, ale łóżka bratu chciałaś oddać. Tylko ja mogłem się tu położyć jako właściciel - zaśmiał się. Proszę, oto tajemnica się rozwiązała.
-Trzeba szybko zjeść coś ciepłego zanim kac nas zje - usiadłam z trudem.
-Sarabia zamawia pizze - wstał z łóżka. - Ubierz się, czekamy w kuchni.
Narzuciłam na sobie wczorajsze ubrania i wzięłam z parapetu szarą bluzę Alvaro. Do tego wzięłam czyste skarpetki z szuflady i tak wyszłam.
Marc i Pablo wyglądali naprawdę tragicznie. Okropnie.
Zjedliśmy pizzę i resztę dnia spędziliśmy sącząc piwo i oglądając mecze. Byliśmy ledwo ciepli. Mimo wszystko obejrzeliśmy jak Real rozwala w pył Levante i nawet Isco strzela gola.
-Wieczorem idziemy do klubu - zarządził Bartra. Popatrzyłam na niego jak na kosmitę.
-Nie - warknęłam. - Nie mamy się w co ubrać A zanim dotrę do mieszkania, ogarnę się, wiesz ile to czasu zajmie?
-Wiem, dlatego idziemy na zakupy! - zerwał się. - Szybko!
-Chyba na mózg upadłeś! - zaprotestowałam, ale skończyło się to na tym, że Alvaro wziął mnie na ręce i zniósł do taksówki. Wyruszyłam na zakupy bez butów i portfela.
-Stawiam - wyszczerzył się.
-Oddam ci za wszystko - fuknęłam.
-Dobra, ja ci kupię! - mruknął Marc.
-Nie! Oddam! - upierałam się przy swoim. A potem było niczym w filmie. Fryzjer, makijaż i wio do sklepu. Buty, sukienka, ramoneska, kolczyki i byłam gotowa. Po co mi torebka skoro nawet telefon został w mieszkaniu? Chłopcy wystrojeni w koszule... Od razu poszliśmy do klubu.
-Po jednym? - Vazquez objął mnie w pasie, gdy staliśmy przy barze.
-Tak - kiwnęłam głową. Jedna kolejka stawiana przez Alvaro, następna przez Marca, potem Sarabia... Wystarczyło tyle, żebym była dobrze zrobiona.
Muzyka pasowała mi jak nigdy, Vazquez też pasował mi idealnie. Jego ciepłe dłonie na mojej tali, moje na jego szyi, mocne ramiona, których mogłam się chwycić, gdy tylko traciłam równowagę. Spędziliśmy tak całą imprezę z przerwami na picie i łazienkę.
-Zaraz piąta - powiedział Alvaro, gdy podeszliśmy do chłopaków. Pablo bawił się telefonem, a Marc bajerował jakąś laskę.
-Wracajmy - mruknęłam wtulając się w niego. Otoczył mnie ramieniem i zadzwonił po taksówkę.
Idąc do samochodu słyszałam jak Bartra błaga Sarabię, żeby mu pożyczył pokój na kilka godzin. Słowem się nie zająknęłam, że przecież w Barcelonie została Melissa. Nikt tego nie skomentował.
W mieszkaniu od razu zdjęłam szpilki i usiadłam na kanapie.
-Wyjazd, ja tu śpię i to sam! - zawołał Pablo kładąc się obok mnie i nakrywając kołdrą. Wyczekująco spojrzałam na Vazqueza.
-To co? Powtórka z rozrywki? - uśmiechnął się.
-Jakby się faktycznie coś wydarzyło to mogłaby być powtórka, a tak? - prychnęłam i poszłam za nim do sypialni. - Powiedz tylko, że macie tu grube ściany.
-Mam taką nadzieję - zamknął za mną drzwi.
-Marc już nie jest z Melissą? Czy mam przeterminowane wieści? - rzuciłam kurtkę na fotel.
-Mam dokładnie takie jak ty, ale nie będę się wtrącać. Jego sprawa - bez słowa podszedł i rozsunął mi sukienkę.
Założyłam dokładnie tę samą bluzkę co noc wcześniej i położyłam się na łóżku.
Alvaro też rozebrał się błyskawicznie i znalazł się obok mnie.
-Świetnie się dziś bawiłem - mruknął podsuwając się blisko.
-Ja też - uśmiechnęłam się. Chciałam go, każda część mojego ciała chciała, ale nie. Trzeba oprzeć się pokusie, trzeba mieć jakieś zasady.
Jednak ręka bruneta wylądowała na moim udzie, które delikatnie głaskała. Z kolei moja prawa ręka znalazła się na jego torsie, a lewa na szyi. Czułam jak powietrze wokół nas tężeje, a mi coraz ciężej się oddycha. Opanuj się, Veerle, opanuj!
A potem mnie pocałował.
A ja jego.
Kilka razy.
Albo kilkanaście.
Jego usta były tak cudownie miękkie, a język sprawiał, że traciłam dech.
Chciałam mu powiedzieć, żeby się odczepił, żeby dał mi spokój, ale po co? Podobał mi się odkąd go tylko poznałam, a teraz jestem z nim w jednym łóżku. Marc zamiast mnie pilnować to się rucha.
Alvaro jakby czytał mi w myślach.
Przytulił mnie mocno, cmoknął w usta, ale dłoni z mojego pośladka nie zabrał.
-Dobranoc, Veerle - szepnął.
-Dobranoc - uśmiechnęłam się.
Zobaczymy co przyniesie mi pobudka.
Gdy się obudziłam nie czułam się gorzej niż wczoraj. Wręcz przeciwnie. Było mi tak ciepło, miło i dobrze. Na brzuchu miałam rękę Alvaro, a na karku czułam jego oddech. Leżeliśmy na typową łyżeczkę, a mnie było bardzo wygodnie.
-Alvarito? - podrapałam go za uchem.
-Mhh? - mruknął.
-Która godzina?
-Siedemnasta - szepnął.
-Hej! - ktoś załomotał do drzwi. - Wstawać! - darł się Marc. - Wchodzę! - na te słowa Vazquez momentalnie usiadł.
-Czego się drzesz od rana? - przetarł oczy i wstał.
-Sprawdzam czy mi siostry w nocy nie zadusiłeś - zaśmiał się i usiadł obok mnie.
-Żyję - skrzywiłam się i też wstałam. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się i wyszłam. - Alvaro? - podeszłam do chłopaka, który stał przy otwartej szafie. - Poratujesz mnie czymkolwiek? - uśmiechnęłam się.
-Pewnie - podał mi swoje spodnie dresowe, koszulkę, bluzę i skarpety. - Na pewno będzie ci wygodnie - wyszczerzył się zadowolony.
Wieczór spędziliśmy na kanapie przed telewizorem. Jedząc pizzę i oglądając filmy. Do tego sączyliśmy piwo. Alkohol już delikatnie, bo jutro każdy do roboty. Isco wrócił z Walencji i chciał oblać swojego gola. Marc rano musiał wracać do Barcelony, ja do pracy, Sarabia z Isco na treningi, a Vazquez na rehabilitację. Co nie zmieniało faktu, że ani ja ani Franek nie spieszyliśmy się do siebie. Nowa koleżanka Marca, Emma, też nie.
Patrzyłam jak Gordon Ramsey opieprza jakiegoś kucharza, gdy poczułam czyjąś dłoń na plecach. Spojrzałam na Vazqueza, który oparł się o oparcie i właśnie pocierał swoim nosem moje ramię.
-Smarkasz w swoją własną bluzę.
-Zostań na noc - powiedział a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Noc? Z nim? W jednym łóżku?
Wracając z uczelni coś mnie tknęło, coś co kazało mi skierować myśli w kierunku mego umiłowanego kuzyna.
Francisco Roman Alarcon Suarez. Na pierwszy rzut oka nic nas nie łączy. Rzekłabym - na szczęście! Jednak jesteśmy rodziną. Mama mojego ojca i mama jego mamy to siostry. Spędzaliśmy razem tylko wakacje, aż dwa lata temu Real Madryt go kupił i w ten oto sposób Franek zapewnił sobie ciepły obiad przynajmniej dwa razy w tygodniu. Nic nie poradzę na to, że boję się, że ten frajer coś zrobi. Jest w moim wieku, ale mam wrażenie, że psychicznie to jest dziesięć lat niżej.
Wyjęłam telefon z kieszeni płaszcza i wybrałam jego numer. Oczywiście nie odebrał. Szybciej skontaktowałabym się z królem niż z nim!
Z przekory wybrałam numer prawie króla.
~Słucham? - odezwał się męski głos.
-Szukam Isco.
~I w tym celu dzwonisz do mnie? Nie pilnuję tego pojeba!
-Nie denerwuj się tak, Cristiano. Wybacz, że w ogóle śmiałam zadzwonić!
~Czekaj, Veerle - westchnął. - Mam zły dzień, sprzeczka z Iriną... - westchnął. - Po Isco przyjechał dziś Jese.
-Nieźle - jęknęłam.
~No co? Przecież razem mieszkają?
-To uważam już za jedną z największych bzdur tego świata!
~To na pewno jest zabawne - roześmiał się.
-Strasznie. Dobra, dzięki za info.
~Wpadniesz na następny trening?
-Jest zamknięty, ale będę w następnym tym tygodniu.
~Wyskoczymy potem na obiad?
-Pewnie. Do zobaczenia!
~Pa!
Rozłączyłam się z Cristiano i po raz kolejny próbowałam dodzwonić się do Franka, ale mogłam sobie dzwonić zębami o parapet.
Zdecydowałam się w końcu zadzwonić do Jese. Jese Rodrigueza, najlepszego kumpla Isco, który ciągle się do mnie silni, a to jak nie trudno się domyślić, doprowadza mnie do szału.
~Veerle! Skarbie! - zaskrzeczał.
-Gdzie Isco?
~A ja myślałem, że dzwonisz do mnie, bo się za mną stęskniłaś...
-Daj mi tego pokraka!
~Masz... Tak, siostrzyczko?
-Nie wnikam w to co zrobiłeś, robisz lub zrobisz... Za godzinę widzę cię w restauracji przy Bernabeu.
~Czemu?
-Bo nie ma dżemu! - fuknęłam i się rozłączyłam.
Wsiadając do tramwaju napisałam sms do kolejnego kuzyna, u którego mieszkałam przez pierwsze dwa lata studiów. Było nam razem dobrze, dogadywaliśmy się i w ogóle, ale Sergio wpadł w poważny związek i nie chciałam przeszkadzać. Dom ma duży, ale to dorosły facet. Nie będę mu zawadzać w jego miłosnych igraszkach.
Veerle: Jadę już do restauracji.
Sergio - brat: Spoko, ja też. Isco?
Veerle: Poinformowany.
Sergio - brat: To nie znaczy, że się zjawi.
Veerle: Zjawi. Czuje przed tobą respekt.
Sergio - brat: On czuje respekt tylko przed swoją babką.
Veerle: To nie respekt, ale strach :D
Gdy dotarłam na miejsce zajęłam swoje ulubione miejsce i zamówiłam sok pomarańczowy. Chwilę po mnie dotarł Sergio.
-Cześć, mała - ucałował mnie w dwa policzki i usiadł. - Gdzie tamta zakała rodziny?
W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno.
Sergio Ramos Garcia to mój kolejny kuzyn. Jego dziadek i moja babcia to rodzeństwo.
-Cześć! Zdążyłem! - ucieszył się jak dziecko i usiadł.
Zjedliśmy gawędząc miło, ale nie mogło być tak słodko. Nie z Frankiem.
-Mam problem - odstawił filiżankę z kawą.
-Co jest? - zmartwił się Sergio.
-Victoria... - westchnął.
-Zostawiła cię? - zatroskałam się. - Jej strata. Znajdziesz lepszą.
-Problem w tym, że chyba nigdy się jej nie pozbędę...
-Nie - szepnął Sergio, a Isco pokiwał głową. Nic nie rozumiałam.
-O co chodzi?
-Umoczył. Ja jebię, umoczył - schował twarz w dłoniach.
-W sumie to nie wiem na sto procent, ale ona twierdzi, że spóźnia się jej okres i bolą ją piersi... - mruknął amator seksu.
-Jak ją wytarmosiłeś to ją boli! I z tego bólu się jej spóźnia! - warknęłam.
-Nie moja wina, że ani Canales ani siatkarzyk cię nie dopieścili! - odpyskował.
-Ty...! - zaczęłam, ale mina Sergio kazała mi nie kontynuować.
-Jedno jest pewne, Alarcon - powiedział poważnie. - Babka cię zgładzi. Masz dwadzieścia dwa lata i prawdopodobnie zostaniesz ojcem.
-I to z laską, która jest od ciebie starsza trzy lata - dodałam.
-A czy to ma jakieś znaczenie? - podskoczył.
-Owszem, patałachu. Gdy ona zaliczała pierwszy raz ty jeszcze radośnie bawiłeś się samochodzikami - warknął Ramos.
-Dziś ma iść do lekarza - szepnął.
-Daj znać, gdy się dowiesz co i jak - zerknęłam na zegarek. - Muszę spadać, bo mam zrobić kilka zdjęć dla strony klubowej.
-Isco, stawiasz. Twoja kolej - Sergio też zaczął się zbierać.
-Myślicie, że to już? - jęknął i wstał.
-Co już? - nie załapałam.
-Koniec mojego życia. Dziecko to koniec życia... - zaskomlał. Zerknęłam na Sergio, żeby sprawdzić jak zareaguje.
-Gdy pojawia się jak jesteś gotowy to coś wspaniałego - poklepał go po ramieniu.
-Ale w naszym wieku to koniec - pokiwałam głową.
Wieczorem leżąc w łóżku oglądałam najnowszy, drugi odcinek dziesiątej serii Supernatural. Gdy telefon zawibrował pierwszy raz nie zareagowałam. Drugi raz też go olałam. Kilka kolejnych tak samo. Supernatural to moja świętość.
-Veerle! - Carmen załomotała mi do drzwi. - Bartra coś od ciebie chce i nawet do mnie dzwoni! - wrzasnęła.
Westchnęłam i zatrzymałam odcinek.
Marc - brat: Cześć, sis :) gotowa na balet?
Marc - brat: Słyszałem, że Vazquez wisi ci czekoladę za zarysowanie na plecach po ostatniej imprezie.
Marc - brat: Veerle?
Marc - brat: Halo!
Isco - brat: Czemu nie odpisujesz na smsy Marca?! Żyjesz?
Isco - brat: AREGALL!
Marc - brat: Aregall, odezwij się!
Marc - brat: Bo zaraz się zdenerwuję!
Debile, debile do potęgi.
Veerle: Żyję.
Marc - brat: To czemu nie odpisujesz?
Veerle: Oglądam Supernatural.
Marc - brat: Sorry! Odezwij się jak skończysz :D
Veerle: Przerwałeś mi i tak. Mów co chcesz.
Marc - brat: Nic. Tak sprawdzam czy żyjesz i czy Isco Ci powiedział, że wpadam.
Veerle: Powiedział i piszę się na balet.
Marc - brat: Isco mówił, że zrobisz obiad jak u babci :D
Veerle: Masz do babci pół godziny drogi. Możesz do niej wpadać co namniej trzy razy w tygodniu.
Marc - brat: Wpadam :D
Marc Bartra Aregall był moim ciotecznym bratem. Jego mama i mój tato to rodzeństwo. Mieliśmy, więc tych samych dziadków i tych samych kuzynów.
Marc - brat: To co? Paella? Gazpacho? Albo jakiś kotlecik wedle holenderskiego przepisu :D Udowodnij, że cztery lata w Amsterdamie w Tobie pozostały :D
Veerle: Byłam gówniarzem, gdy tam mieszkałam.
Marc - brat: Ale imię masz holenderskie i się tam urodziłaś. Coś musi w Tobie być holenderskiego!
Veerle: Szkoda, że w tobie z kuchni hiszpańskiej jest tylko apetyt.
Marc - brat: Nie gniewaj się, zawsze możesz zrobić sushi. Vazquez lubi sushi.
Veerle: Jak tak lubi to niech nas zabierze :P
Marc - brat: Dobra myśl, sis :D Zacna :D
Veerle: Kiedy przyjeżdżasz?
Marc - brat: Jutro, ale nie martw się. Alvaro mnie odbierze. Potem damy ci znać i się stykniemy.
Veerle: Ok. Nocujesz u niego?
Marc - brat: Jak zawsze.
Veerle: Spoko. To czekam na info.
Rany, już jutro znów zobaczę Alvaro.
Po zajęciach jak zwykle wpadłam do Valdebebas. Poprawiłam kilka fotek, zrobiłam masę innych, sprawdziłam stronę klubu i wyszłam. W głowie układałam sobie jeszcze plan co mam zrobić, gdy ktoś zaczął za mną krzyczeć.
-AREGALL! AREGALL! - odwróciłam się i zobaczyłam Pablo Sarabię, który pędził w moją stronę. - Marc mnie po ciebie przysłał.
-Jesteś moim osobistym szoferem, Pablio? - zaśmiałam się.
-Twój brat chyba boi się, że zabłądzisz. On chyba uważa, że każdy Aregall gubi się w Madrycie. Widział kiedyś ktoś Królewskiego zagubionego w stolicy? - przekręcił oczami.
-W domu nie da się przecież zgubić - prychnęłam i skierowaliśmy się do jego samochodu. Tylko usiadłam, gdy dostałam sms.
Marc - brat: Sarabia się Tobą zaopiekuje.
Zignorowałam to.
-W drogę - pokiwał głową i włączył radio. Wyśpiewując piosenki, fałszując niemiłosiernie przemieszczał się przez Madryt. Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się Fernando Torres i David Villa, którym kilka lat temu robiłam zdjęcia do jakiejś sesji. Też śpiewali i strasznie zawodzili. A jacy byli z siebie dumni!
-Cuando nos volvamos a encontrar! - wył Pablo, a do mnie dotarło jakie to adekwatne do mojej sytuacji. Kiedy znów się spotkamy.
-Drugie piętro? - spytałam, gdy wysiedliśmy.
-Tak - mruknął piszcząc sms. - Idź sama, mieszkanie osiem, kod domofonu to jeden, pięć, cztery, zero. Idę do Marca, bo ma masę zakupów - odwrócił się na pięcie i tyle go widziałam.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie. Wpisałam kod, weszłam do windy i po chwili stałam przed drzwiami do mieszkania Vazqueza. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
-Sarabia, łajzo, czego pukasz? Nie masz kluczy?! - usłyszałam jego głos i serce mi zadrżało. Po chwili otworzyły się drzwi i ukazał się właściciel... Który miał na sobie tylko spodenki i prezentował mi swój nagi, umięśniony tors... No nieźle!
-Veerle, cześć! - uśmiechnął się i przytulił mnie. Otoczył mnie jego cudowny zapach.
-Cześć - wydusiłam z uśmiechem. Boże, przytulam wpół nagiego Vazqueza. Mogę umrzeć.
Ta historia nie zacznie się jak każda, lub prawie każda. Otóż moje życie nagle nie ulega drastycznej zmianie, nigdzie nie wyjeżdżam, nic nie wygrywam, nie mam ochoty szaleć. Nie.
Od kilku lat mieszkam w tym samym mieście, studiuje, pracuję. Miałam kilku chłopaków, ostatniego rok temu. To był szczególny model, leciał na dwa fronty i moi bracia nieco się zdenerwowali. Musiałam dupka jeszcze na koniec bronić, bo jak nic miałby obitą tę gładziutką buziuchnę.
Mam nieco specyficzną rodzinę. Zwłaszcza relacje z braćmi ciotecznymi lub kuzynami są wyjątkowe. Bardzo się lubimy, doskonale dogadujemy i często spędzamy razem czas. Nie przeszkadza nam to, że nie mieszkamy w tych samych miastach, a nawet krajach.
Obecnie mieszkam z kumpelą z roku i jej chłopakiem. Wynajmujemy mieszkanie w centrum Madrytu, żeby każde z nas miało dobry dojazd. Rico pracuje w agencji reklamowej, Carmen studiuje razem ze mną i dorabia jako opiekunka do dzieci. Czuję, że niebawem będę musiała zabrać swoje zabawki i szukać innej piaskownicy, bo Rico i Carmen są ze sobą od siedmiu lat. Ricardo pewnie za jakiś czas klęknie i głupio mieszkać z przyszłym małżeństwem, lub małżeństwem. Jak piąte koło u wozu.
Istnieje opcja, że będę mogła zamieszkać u mojego kuzyna, z którym przemieszkałam już przez dwa pierwsze lata studiów, ale obecnie Sergio ma dziewczynę i synka.
Mogłabym też wprowadzić się do drugiego kuzyna czemu on z ochotą by przyklasnął, bo bym mu prała, prasowała, sprzątała i gotowała. Jakoś nie interesuje mnie bycie osobistą służącą Franka i jego współlokatora.
Strasznie żałuję, że mój rodzony brat Juan nie zdecydował się na studia w Madrycie. Juanito postanowił pójść w ślady dziadków i zostać fizykiem. Na pierwszym roku narzekał, że dziadkowie wykładowcy to średnia przyjemność, a teraz chodzi zadowolony jak nikt, bo ci sami dziadkowie załatwili mu wyjazd do CERNu. Szwajcaria, fizyka i masa naukowców... Mój brat ma swoje pasje, których ja nie rozumiem, ale w pełni akceptuję i popieram.
Pochodzę z tak zróżnicowanej rodziny, że jestem w stanie zaakceptować wszystko! Dziadkowie profesorowie fizyki, ojciec pilot, matka tłumaczka, brat przyszły fizyk, stryjeczny brat gej, kuzyn mający nieślubne dziecko... Braciszkowie to piłkarze, siatkarze...
Nic mnie w mym życiu nie zdziwi. Nic.
Siedziałam na fotelu w swoim pokoju. Nogi miałam założone na łóżko i zaczytywałam się w "Dumę i uprzedzenie" Jane Austin, gdy mój telefon zapikał. Różowy Samsung Galaxy Core Plus był powodem do kpin wszystkich moich braciszków. Mnie się szalenie podobał. Niezaprzeczalnie wyróżniał mnie z tłumu swoją różowością.
Isco - brat: Babo, nasz wspaniały brat Marc do mnie dzwonił, że w ten weekend wpada do Madrytu. Chcesz iść gdzieś z nami?
Veerle: Bartra przyjeżdża do Ciebie?
Isco - brat: No przecież nie do Jese!
Veerle: Ok, chętnie z Wami wyskoczę.
Isco - brat: Pewnie pójdziemy do Vazqueza najpierw. Nie oszukumy się, wspaniały Bartra nie odwiedza nas tylko jego, swojego najwspanialszego kumpla!
Veerle: Informuj mnie.
Westchnęłam cicho i włączyłam zdjęcia w telefonie. Alvaro Vazquez... Poznałam go pod koniec lipca, gdy Marc z Isco wpadli na genialny pomysł by wybrać się na Costa Blanca do Alicante. Dlaczego tam? Bo tak, bo mogą i już. Byliśmy akurat wszyscy u rodziców (ja w Santa Oliva, Marc w Sant Jaume dels Domenys, a Isco nudził się u Juana w Barcelonie). Więc zapakowaliśmy się we czworo do czarnego Mercedesa ML mojego ojca (który miał akurat lot do Nowego Jorku) i ruszyliśmy. Po drodze jednak Marc zamiast na południowy-zachód wyruszył w drogę przeciwną do Badalony. Tam Juan został wyrzucony z przedniego siedzenia pasażera, a jego miejsce zajął niejaki Alvaro Vazquez. Ponoć przyjaźnił się z Marcem od dziecka, grał z nim w repce, więc Isco też znał, jednak nigdy go nie poznałam. Polubiłam się z Alvaro od razu. Do Alicante mieliśmy kilka godzin drogi, a oczywiście jechaliśmy na jeden dzień. Takie są nasze wycieczki. Na jeden dzień. Nie ma co ukrywać, spodobał mi się od razu. Tylko cały czas wspominał coś o tym, że Marta nie może się dowiedzieć, że całą niedzielę spędził na zabawie z przyjaciółmi, chociaż miał do niej wpaść. Po powrocie z naszego tripu próbowałam się z nim zgadać. Zagadałam raz, drugi, ale w końcu grzecznie mnie spławił. Byłam w końcu siostrą jego kumpla, nie mógł powiedzieć "laska odwal się, mam kogoś innego". Kolejny raz spotkaliśmy się w Sant Jaume dels Domenys u Bartry. Wujek Josep prowadzi kilka sklepów i często mu pomagam. Marc akurat też miał wolne, więc kręciliśmy się razem co chwila na siebie krzycząc. Gdy stałam w wymazanych kurzem i smarem ubraniach wszedł Alvaro. Ochoczo zabrał się do pracy, a wieczorem zrobiliśmy imprezę. Nawet nie wiem jak to się działo, że cały czas siedzieliśmy razem, wygłupialiśmy się, tańczyliśmy... A potem wrócił do Madrytu, a ja do końca wakacji zostałam w domu. Mama pracowała, ojciec latał, Juan wariował w laboratoriach, a ja siedziałam u wujka w sklepie i razem z Ericem (bratem bliźniakiem Marca) sprzedawałam śrubki. Bywaliśmy u Marca w Barcelonie, piliśmy, ale nadszedł październik i wróciłam do Madrytu. Jak raz wyleczyłam się z zadurzenia Vazquezem, drugi raz też mi się udało. A teraz mam spotkać go po raz trzeci.
Teraz nie nastawiam się na nic. Lubię go, on mnie i niech tak zostanie. Marc by nie przeżył, że odbijam mu kumpla. Podzielić się nim mógł, ale raczej nie istniała opcja, żebym miała go mieć dla siebie.
Witam serdecznie na moim nowym blogu!
Nowe opowiadanie, nowa bohaterka, ale jak zawsze Alvaro Vazquez!
O nowościach będę informować na twitterze, szukajcie mnie https://twitter.com/NataliaDomanska
:*